Być albo nie być

Egoina była szczupła jak nigdy, na granicy niedowagi, odziana od stóp do głów w czarne barwy. Czarna koszula z długimi rękawami, pod którymi skrywała nadgarstki swoich smukłych dłoni. Kolor ich skóry mocno konstrastował z jej ubiorem. Czarna, plisowana spódnica, a pod nią czarne rajstopy.

Delikatnymi ruchami, niemal bezszelestnie, na boso, podeszła do blatu w kuchni stając naprzeciwko zestawu noży schowanych w drewnianym stojaku. Często leżąc w łóżku, nie mogąc spać, wyobrażała sobie, jak kończy wszystkie swoje problemy jednym sprawnym ruchem. Fantazjowała, że zadaje sobie cios prosto w serce. Wiedziała, że jeżeli to ma mieć sens, to musi być wykonane szybko, bez zastanowienia.

Subtelnym, powolnym ruchem wyciągnęła ze stojaka największy z noży, uważnie mu się przyglądając.

Był bardzo ostry. Na tyle, że nawet jakby dotknęła koniuszkiem palca jego końcówki, mogłaby się zranić. Zamiast tego gładziła palcami po jego tępej stronie. Z każdą sekundą nabierała coraz większego respektu do narzędzia, które trzyma w dłoniach, doskonale zdając sobie sprawę, jakiego spustoszenia mogłoby dokonać.

Odwróciwszy się, oparła się o blat, trzymając ostrze i spoglądając przed siebie, rzekła:

— Dlaczego miałabym tego nie zrobić?

Nikt jej nie odpowiadział, bo nikogo przy niej nie było. Ani teraz. Ani nigdy wcześniej. Była sama od zawsze. Tak długo, że nie wyobrażała sobie, że mogłoby być inaczej. Kontynuowała:

Żyjemy w jakiejś chorej pętli, której nie da się zatrzymać. W określonym schemacie, od poniedziałku, do niedzieli. Od stycznia, do grudnia. Od zimy, do jesieni. I tak w kółko. Nie na nic pomiędzy. Żyjemy w pułapce. W którą sami nie wchodziliśmy, zostaliśmy w nią wrzuceni, wbrew swojej woli. Dlaczego? Po co? To jest nonsens… Dlaczego nie miałabym uwolnić się z tej pułapki? Podaj mi choć jeden powód.

Wydawało się, jakby kierowała te słowa do kogoś konkretnego. Jednak jedynie symulowała dialog.

— Rodzice?
— Nie mam ich.
— Przyjaciele?
— Nie posiadam.
— A nie zastanawiałaś się, dlaczego nie masz przyjaciół?
— Oczywiście, że nad tym myślałam. Bardzo dużo. Za dużo.
— I jakie wnioski wypłynęły z tych rozmyśleń?
— Wnioski nie są klarowne. Ale można rzec, że przyjaźń to mrzonka. Tak jak miłość. Jest to dość upierdliwy system zależności, w którym prym wiodą męczące konwenanse. Musisz robić mnóstwo rzeczy tylko dlatego, że tak wypada, bo tego się oczekuje, mimo że nie widzisz w tym głębszego sensu. Nie chcesz mieć długów wdzięczności, więc ograniczasz prośby do absolutnego minimum. Ale widzisz jednocześnie to, jak inni cię wykorzystują, bardzo często w sposób, w który tobie byłoby po prostu wstyd. Wstyd zawracać komuś głowę o takie dyrdymały. Wstyd się tak narzucać. Wstyd sprawiać komuś dyskomfort. Ale ludzie tego wstydu często nie mają. Widzisz, że coś tu jest nie tak. Że jesteś tylko pionkiem w ich grze. Bezczelnej, bezwstydnej i perfidnej. W pewnym momencie dochodzisz do wniosku, że to, jak bardzo skorzystano na twojej uprzejmości jest ogromnie nieproporcjonalne do tego, co ty pożytecznego wyniosłaś z tych relacji. W końcu dociera do ciebie, że sporą większość z tych rzeczy możesz zrobić sama i to nawet lepiej. Potrzeba posiadania kogoś bliskiego u boku staje wtedy pod znakiem zapytania. Dociera do ciebie, jak wielką jest to wszystko iluzją. Poczucie bezpieczeństwa również nią jest. Samodzielność to nie odwaga. To zwyczajna umiejętność wzięcia losu w swoje ręce. Bilans zysków i strat z tytułu relacji z innymi ludźmi sprawia, że ograniczasz grupę znajomych. Aż w końcu nie zostaje nikt. A skoro tak to się kończy, to pytam raz jeszcze — dlaczego nie miałabym z tym skończyć? Nie potrafię znaleźć odpowiedzi. Ona najprawdopodobniej w ogóle nie istnieje.

Bo błędem jest zakładanie, że ktoś zaryzykuje bycie zamkniętym w grze z tak beznadziejnymi warunkami, jakie stawia życie. A na tym błędnym założeniu opiera się jego istota. I jest tylko jeden sposób, by dać temu kres…

Kończąc ten monolog przyglądała się trzymanemu ostrzu z fascynacją. Nagle obróciła się w bok i ponownie udając, że przemawia do kogoś:

— Przestań Egoinuś, za dużo o tym myślisz!

Obróciła się w przeciwnym kierunku.

— Nie, to ludzie myślą o tym za mało. Gdybym odebrała sobie życie w sposób spontaniczny, nie miałbym czasu tego żałować. To byłaby najlepsza możliwa decyzja.

Obracała się na boki z każdą wypowiedzianą kwestią.

— Na pewno komuś byłoby z tego powodu bardzo smutno.
— Nawet jeśli, to nie powinno mnie to interesować. A po wszystkim i tak nie miałabym szansy o tym pomyśleć. Brak żalu. Brak bólu. Czy to nie piękne?
— To samolubne!
— Oj nie nie. Zastanów się chwilę. Jeżeli nawet komuś by mnie brakowało, to ta osoba właśnie jest samolubna. To ona myśli o sobie. O tym, że straci swoją zabawkę. A jeżeli próbowała by mnie powstrzymać mówiąc, jak bardzo by się załamała, gdyby mnie nie było, to jest już zwyczajny szantaż emocjonalny.
— A czy to nie egoizm z twojej strony?
— Nie twierdzę, że nie. Myślę że pojęcie egoizmu jest dość niejasne. Myślę, że po prostu dbam o siebie. I ja się z tym nie kryję. W przeciwieństwie do innych, którzy maskują swój egoizm gadką, że dbają o innych, myślą o nich i że są oni dla nich ważni. W pierwszej kolejności dbają o siebie, o swoje zabawki. To normalne. Niestety ludzie nie są świadomi tego, że każde ich działanie służy głównie nim samym. Oszukują się, że nie robią czegoś dla siebie. To mistyfikacja. A najgorsze jest to, że otocznie tego nie widzi. Widzi w nich serdeczność i uczynność. A to tylko pozory, a ich zachowanie szybko może stać się upierdliwe, gdy narzucają się ze swoją pomocą. Udają, że pomagają innym, łakną aprobaty. A prawda jest taka, że pomagają głównie sobie.
— Ale czy tak właśnie nie funkcjonują ludzkie społeczności? Wymianą uczynków?
— M… Może. Ale… To pułapka. Prędzej czy później ktoś owinie cię wokół palca. Będziesz tańczyć, jak ci zagra. Będzie powodować poczucie winy, że tak wiele zrobił, a ty jesteś niewdzięczna. Nawet gdy nie powie tego wprost, będzie to wisieć w powietrzu. Rozwiązaniem tego jest po prostu nie dawanie innym okazji do pomocy. Wtedy jest spokój. Nikt od ciebie niczego nie chce ani ty nie czujesz się winna, że się nie odwdzięczasz. Pół biedy, gdy sama o coś prosisz. Najgorsza jest pomoc, o którą nikt nie prosił. Która została ci narzucona i wypadałoby się jakoś odwdzięczyć. Czy ja już wspominałam, że nienawidzę długów wdzięczności? Niegodziwe jest takie narzucanie się z pomocą, która nie jest potrzebna, a później obrastanie w piórka, że się pomogło. Podbudowywanie swojego ego cudzym kosztem.
— Podobno nie wierzysz w ego.
— Nie jestem pewna. Ale można je w tym przypadku zamienić na „samopoczucie”. Realizowanie chęci bycia przydatnym. Albo, co gorsza, kompensacja, kosztem innych, swojego złego zachowania z przeszłości. Ciekawa jestem jaka motywacja stoi za wyjątkowo ochoczym wolontariatem. Jest coś takiego, że gdy wiemy, że nabroiliśmy, chcemy poczuć się lepiej robiąc dla odmiany coś dobrego. Więc im bardziej ktoś poświęca się w czynieniu dobrych uczynków, tym bardziej można podejrzewać, że może mieć swoje za uszami.
— Dobrze wiesz, że ludzie są tylko ludźmi. Popełniają błędy. Żałują ich. Dlaczego nie dać im szansy naprawienia ich?
— Właśnie, ludzie są ludźmi. Zawsze byli i będą. I tak długo jak ten gatunek trwa, tak długo będzie ten problem. Nie trzeba chyba tłumaczyć, jaki jest jedyny skuteczny sposób na wyzerowanie potencjału na wystąpienie problemów i idącym za nimi cierpieniem. Ale dlaczego mam zacząć od siebie? To nie moja wina!

Egoina włożyła nóż z powrotem na swoje miejsce.

I tak w życiu nie zdobędę się na odwagę, by to zrobić. A jeżeli tego nie zrobię, to dywagacje na ten temat są stratą czasu…